Ostatnio zastanawiałam się nad swoją przyszłością, daleką przyszłością. Słyszę moje koleżanki marzące o wielkiej miłości, domu. O tym aby stać u boku swojego męża i spoglądać na swoje dzieci. Wykonywać dobrze płatną pracę. I czym jestem starsza tym ten obraz do mnie nie przemawia. I pewnie ma na to wpływ wiele czynników, ale cóż przeszłości nie zmienię. W każdym bądź razie nie wyobrażam sobie statycznego życia. Nie chcę spokojnego, ułożonego życia. Chciałabym biec, cały czas biec. Nie to nie tak, że boję się czegoś. Chciałabym odkrywać, odkryć jak najwięcej i czerpać z tego przyjemność. Nie potrafię przebywać w jednym miejscu przez duższy okres czasu, wśród tych samych ludzi. Wybierając szkołę średnią tak właściwie uciekłam od wszystkich ludzi, których znałam. Są osoby z którymi utrzymuję kontakt i są takie z którymi myślałam że utrzymam. Teraz gdy jestem w ostatniej klasie, duszę się... ponownie się duszę. Chce zmienić otoczenia i zacząć znowu od nowa. Chce iść o krok dalej, ponieważ chce wyjechać z tego miasta. Nie czuję przywiązana się do mojego miejsca zamieszkania. Męczy mnie ono, dusze się tu... tylko nie wiem jak to zorganizować przede wszystkim finansowo.
Mogłabym każdego roku żyć gdzie indziej, czerpałabym z tego przyjemność. Pociąga mnie życie pełne niespodzianek, pewnie również rozczarowań jak i trudnych chwil skoro wszystko muszę rozpoczynać od nowa. Nie chcę nikomu spowiadać się z moich planów i nienawidzę pytań "Po co?" "Z kim?" "Jak?" "Dlaczego?", bo nie wiem, niczego nie planuje, a nawet jeśli mam plany to przecież one w każdym chwili mogą zniknąć. I znów pytania "Dlaczego nie?" "Co tutaj robisz?", a ja mówię nie wiem, nie przejmuje się tym, żyje dalej.
Chciałabym pobiegnąć, pobiegnąć daleko stąd, a potem jeszcze dalej. Nie myśląc o żadnych planach, po prostu zrobić to.
Co z rodziną, przyjaciółmi? Ludzie są, a potem ich nie ma.